wtorek, 18 listopada 2014

O wyjazdach i powrotach

Zbieralam sie i zbieralam od jakichs dwoch tygodni zeby wreszcie zasiasc do bloga i zebrac wszystko co sie wydarzylo przez caaaly miesiac .Od poczatku wiec :
Wyjazd do Polski owszem byl ,szybki ale zorganizowany ,tak jak mowilam wszystko na ostatnia chwile ale dopiete na guzik -tez ostatni.Podroz do Polski smignela mi niewiadomo kiedy ,chyba zawsze tak jest -jak sie gdzies jedzie (z przyjemnoscia oczywiscie ) to podroz wydaje sie krotka ,owszem byla nieco meczaca bo autokarem wiec szalu z wygodami nie bylo ,ale nie narzekam .Podroz dobiegla konca w moim rodzinnym miescie na lubelszczyznie ,gdzie mieszka wiekszosc mojej bliskiej rodziny wiec ciotki , kuzyni ,chrzesniak i babcia ( bidula zostala mi tylko jedna jedyna )postawieni w stan gotowosci bo emigrantki przyjezdzaja ;D .Niestety nie mialam czasu wpasc do nikogo poniewaz przyjechalysmy wieczorem i bylysmy z corka napraawde zmeczone a na drugi dzien rano mialysmy pociag nad morze wiec nie dalo rady . Oczywiscie pofatygowano sie do nas -Kochana ciocia Ela i moja kuzynka a jej corka Iwona z mezem . 
Powiem wam tak na marginesie ,cudownie jest i bardzo milo jak wiesz ze ktos bliski na Ciebie czeka i chce Cie zobaczyc chociaz na chwileczke bo sie stesknil za toba albo zwyczaje -czuje wiez rodzinna ( a musze sie z duma pochwalic ze w mojej calej rodzinie tak jest -nawet gdy sie latami z kims nie widziales i w ktorys dzien sie spotykasz i tak najzwyczajniej w swiecie zaczynasz rozmowe jakby od ostatniego spotkania minal ledwie jeden dzien nawet jesli nie znasz za bardzo corki kuzyna lub meza kuzynki -wspaniale nieprawdaz?)
Rozmowom nie bylo konca i gdyby nie to ze pociag poranny nas czekal pewnie rozmawialibysmy do bialego rana -ale niestety to byl wyjazd w jasno okreslonym celu -rozwod .Przed wyjazdem udalo mi sie umowic kuratora na dwa dni przed sprawa co bylo trudne ale pierwszy etap przebrnelam ,w dzien przyjazdu nad morze 1 h po przyjezdzie juz siedzialam w moim domu z goraca herbata i kuratorem po mojej lewej -niestety byl niezbedny poniewaz corka jest niepelnoletnia i chcial z nia przeprowadzic rozmowe na temat rozwodu . Pan okazal sie bardzo przyjemnym czlowiekiem ( od dzis dla mnie kurator -tez czlowiek ^^ ) bardzo profesjonalnie podszedl do sprawy ,wiec za dwa dni moglam juz brac rozwod . I tak tez sie stalo .Maz przyjechal w dzien rozwodu-piatek ,dostal klucze od naszego wspolnego domu ,pobyl tam troche z corkami .Nie uznalam za stosowne isc do naszego domu i witac sie wiec spotkalismy sie w sadzie... iiii.....termin rozprawy zostal przelozony na poniedzialek . Szlag mnie trafil na miejscu bo oto prosze panstawa zaczely sie schody i prawo Murphy'ego poszlo w ruch- dopadlo i mnie co w wolnym tlumaczeniu znaczy - nie istnieje cos takiego jak 100 % sukcesu ....esz no nic ,pozbieralam sie z podlogi ,nerwy sciagnelam na wodzy jak nieokielznanego dzikiego mustanga i z glupawym usmiechem zwrocilam sie z prosba o pomoc do pani w recepcji sadu najwyzszej instancji . Pomoc owszem dostalismy ,maz napisal odpowiedni dokument ,ktory zlozylismy w biurze i ...to tyle na ta chwile .Sprawa zawieszona w prozni...i ja tez .Powiem wam - mialam nadzieje ze bedzie tak jak bym chciala -ale nieee....zewszad slyszalam wredny i zlowieszczy chichot losu ,ktory naigrywal sie ze mnie publicznie i i napawal moja durna mina -tryumfowal wrecz  i mialam wrazenie ze kazdy go slyszy ,kazda napotkana przeze mnie twarz wydawala sie byc wtajemniczona w dzisiejsza porazke ...fobia?No raczej ,bleh ,jak najszybciej staralam sie otrzasnac z tego koszmarnego stanu , jednak w glowie kulka zaklinowala sie i jakos nie chciala sie odblokowac a w myslach wciaz kolatalo sie to cholerne pytanie ... ALE DLACZEGO DO CH..JA ?!!!CO SIE STALO ZE SIE ZESRALO ??!! ALE JAK TO?!! I chyba ktores zdanie wymknelo mi sie z ust bo maz spojzal na mnie i rozlozyl rece w gescie bezradnosci . Zamienilismy kilka zdan na temat corek ,takie wiecie dyplomatyczne konwersacje -krotkie i poprawne ,padlo zaproszenie na kawe -jednak naprawde nie mialam ochoty na dalsze rozwijanie tematu wiec pozegnalam sie ktorko i wrocilam do domu do mamy ,ktora mieszka jakies dwie ulice dalej ode mnie a dziewczynki spedzily z tata naprawde mily dzien i kawalek wieczoru bo tej samej nocy maz wracal do siebie .
-Nie nieee ,nie otwierajcie szampana ... z tymi slowy weszlam do domu do mamy .Kilka godzin pozniej rozdzwonily sie telefony -jak poszlo ...ano nie poszlo ...no nic ,przebujalam sie jakos przez weekend starajac sie nie myslec o poniedzialku ale jakos tak mimowolnie czlowiek zastanawia sie jak to wszystko pojdzie ,jakie pytania padna i wogle ,wiec tak,bylam nieco rozdrazniona zblizajacym sie poniedzialkiem.Nie taki poniedzialek straszny jak go maluja , ale owszem cykorek byl ,jak sie pozniej poooozniej okazalo niepotrzebnie chociaz i w poniedzialek zadzialalo prawo Murphy'ego -otoz panie z sekretariatu nie dostarczyly na sprawe wywiadu przeprowadzonego przez kuratora  (eh...) wiec odczytanie wyroku nastapilo bez naszej obecnosci kilka dni pozniej ,a o wyniku dowiedzialam sie telefonicznie po powrocie za granice ,wiec praktycznie caly pobyt w Polsce odbyl sie pod niepewnoscia i wiszacymi w powietrzu pytaniami i tym samym piatkowym zdaniem -Nie niee ,nie otwierajcie szampana ...a mialo byc tak pieknie ,prawda?Jedno zdaje sie byc oczywiste i nie do podwazenia -nigdy nie jest tak jak bysmy chcieli . I ta odwieczna prawda zostanie z nami do konca swiata .



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz